2014-02-28 17:23:51

Abp Światosław Szewczuk o swoim doświadczeniu Majdanu


W dniu, kiedy Polacy poszczą i modlą się w intencji Ukrainy, publikujemy przejmujące świadectwo arcybiskupa Światosława Szewczuka. Zwierzchnik ukraińskich grekokatolików odwiedził Radio Watykańskie i dzielił się swoimi doświadczeniami z dramatycznych wydarzeń ostatnich tygodni w Kijowie.

Opowiadał o Majdanie jako wielkim fenomenie społecznym i obywatelskim, łączącym ludzi niezależnie od polityki, za to z wyraźnym odniesieniem duchowym i religijnym:

„Pierwszymi, którzy wyszli protestować, ponieważ nie chcieli powrotu scenariusza Związku Radzieckiego, byli studenci; studenci, którzy dorastali w niepodległej Ukrainie; studenci pochodzący z różnych zakątków naszego kraju; studenci, którzy nie przynależeli do żadnej partii politycznej. To młode pokolenie wyszło, by zamanifestować, że są Europejczykami i widzą swoją przyszłość w wolnym kraju, demokratycznym, europejskim, szanującym ich własną tożsamość. W tym okresie pokazali szczególny sposób pokojowego protestu: stawić się na placu i zostać tam, po prostu być. Zaczęli to robić studenci. Żeby jednak pokazać, że ich protest nie ma charakteru politycznego, nie chcieli być razem z politykami, którzy manifestowali tuż obok. Potem politycy zmęczyli się, porzucili swe flagi i dołączyli do młodych. A jak zareagował rząd? Nieproporcjonalnym użyciem siły. Oddziały specjalne Berkut uciekły się do przemocy, by rozproszyć tę młodzież i sprowokowały dziesiątki rannych. O czwartej rano ci młodzi ludzie prześladowani przez Berkut, nieuzbrojeni, nie mający nic, schronili się w prawosławnym klasztorze i berkutowcy chcieli wedrzeć się do środka, jednak mnisi ochronili młodych. To wydarzyło się w nocy z piątku na sobotę. W niedzielę na placu zjawiły się setki tysięcy ludzi i w ten sposób rozpoczął się Majdan. W ten sposób Majdan studencki przemienił się w Majdan społeczeństwa obywatelskiego. Chcę to podkreślić: społeczeństwa obywatelskiego a nie polityków. Nie szło o poparcie dla opozycji ani dla rządu, tylko o tożsamość. A jak zareagowały władze? Odczekały kilka dni i użyły siły. W nocy z 10 na 11 grudnia, znowu w nocy. Próbowano oczyścić plac, jednak ci nieuzbrojeni ludzie nie dali się rozproszyć. Konsekwencją tych starć były pierwsze barykady, wznoszone, by się bronić. Chciałbym jednak jeszcze raz podkreślić, że to był naprawdę pokojowy protest. Wyobraźcie sobie w Europie podobną sytuację: setki tysięcy ludzi tygodniami jest razem na placu i nie ma ani jednej wybitej szyby, żaden magazyn nie zostaje rozkradziony. Jedyną firmą, która na dzień zamknęła swoje lokale, był McDonald’s, być może nauczony złym doświadczeniem w innych zakątkach świata, ale potem otworzył. W tych dniach panowała naprawdę atmosfera święta, klimat wolności i demokracji”.

Jak zaznaczył abp Szewczuk, w wydarzeniach kijowskiego Majdanu doniosłą rolę odegrały ukraińskie Kościoły i ich duchowieństwo. Światowe media obiegały zdjęcia księży różnych wyznań obecnych wśród manifestantów lub wręcz na „ziemi niczyjej” między barykadami a szeregami berkutowców, gdzie duchowni modlili się o powstrzymanie przemocy:

„Kiedy rozpoczęły się manifestacje popierające dążenie europejskie, jako Kościół musieliśmy być konsekwentni, to znaczy, że kiedy ludzie poprosili nas o opiekę duchową i o to, by być z nimi, my tam byliśmy. Majdan z każdym miesiącem nabierał coraz bardziej religijnego wymiaru. Ludzie mówili: Jeśli zabrakłoby tam przedstawicieli Kościoła, byłoby to bardzo dziwne, ponieważ Kościół stanowi część społeczeństwa; jeśli by ich nie było, oznaczałoby to, że separują się od społeczeństwa. Dlatego też wśród namiotów na placu postawiliśmy namiot-kaplicę, gdzie Eucharystię sprawowali nie tylko katolicy, ale i prawosławni, a protestanci przychodzili się modlić. Każdej niedzieli manifestację rozpoczynała modlitwa ekumeniczna, a nawet międzyreligijna, bo zawsze był obecny rabin oraz islamski imam. Ta atmosfera radości, celebrowania ludzkiej godności drastycznie zmieniła się 19 stycznia. Trudno było wytrzymać, temperatura spadła do minus 29 stopni. Wydawało się, że nikt nie zwraca uwagi na te setki tysięcy ludzi. Prezydent, rząd udawali, że nic się nie dzieje. Ten głos, co wznosił się do nieba, na cały świat, był niewysłuchany. Z pewnym żalem muszę powiedzieć, że nie słuchał go nie tylko nasz rząd, ale także społeczność międzynarodowa. Wszyscy się pytali: kim oni są? Kogo reprezentują? Czego chcą od władz? A ci ludzie naprawdę stawiali żądania moralne: „nie” korupcji, „nie” dyktaturze, „nie” deptaniu ludzkiej godności, „nie” takiemu decydowaniu o losach kraju bez słuchania głosu ludzi”.

Zwierzchnik ukraińskich grekokatolików zwrócił uwagę na niespodziewaną jedność protestujących na Majdanie obywateli. Mówili oni zarówno po ukraińsku, jak i po rosyjsku, ale ich wspólnym celem była sprawiedliwość i położenie kresu skorumpowanym rządom. Nie była to zatem żadną miarą grupa nacjonalistów czy terrorystów, jak sugerowała oficjalna propaganda:

„Niektórzy mówili, że ci ludzie na placu byli terrorystami, ponieważ rząd jawnie powiedział, że przygotowuje operację antyterrorystyczną, by oczyścić plac. Muszę wam opowiedzieć, jak zachowywali się ludzie 18 i 19 lutego, kiedy snajperzy zaczęli wyszukiwać swe ofiary. Utworzyły się kolejki do spowiedzi, były tam dziesiątki spowiadających księży. Ludzie szli się wyspowiadać, jak mówili: przed śmiercią. A potem wychodzili na barykady, gotowi ponieść tam śmierć. Pytam się: To jest zachowanie terrorysty? Jestem przekonany, że nie. Nikt z nich nie poszedł do spowiedzi z bronią. Najkrwawszym dniem był czwartek 20 lutego. Snajperzy zabili ponad 75 osób, wśród nich był siedemnastoletni chłopak. Jeśli ktoś chciałby dokonać analizy socjalnej obecnych na placu, to przede wszystkim byli to ludzie młodzi, studenci, ludzie wykwalifikowani, artyści, sportowcy, kwiat narodu ukraińskiego. I właśnie te ofiary zaczęły wstrząsać sumieniami naszych parlamentarzystów. Według mnie to był mały cud: snajper strzelał, a nasi deputowani zebrali się w parlamencie i zaczęli obradować, czego konsekwencją było wycofanie sił bezpieczeństwa. Nasz prezydent Janukowycz podpisał porozumienie z opozycją, ponieważ widział, że popierająca go większość topnieje jak śnieg na słońcu”.

Szczególną grozę wśród mieszkańców Kijowa budziła działalność tzw. tituszków, czyli najmowanych przez władze „nieznanych sprawców” porywających i torturujących, a czasem mordujących ludzi z Majdanu. W sytuacji narastającego terroru Kościoły Ukrainy wydały wspólne oświadczenie przeciwko sianiu podziałów mających na celu rozbicie solidarności ludzi, a ostatecznie rozpad kraju:

„Już w drugiej połowie stycznia było wielu rannych, którzy bali się pójść do państwowych szpitali, ponieważ jeżeli ktoś był ranny, lekarze mieli obowiązek zgłosić to na policję, a policjanci natychmiast przyjeżdżali aresztować tych ludzi. Opowiem wam pewne wydarzenie. Dwudziestoletni chłopak, który stracił oko, musiał skakać z drugiego piętra, by uciec przed policjantami, którzy po niego przyjechali. W styczniu byliśmy świadkami dziwnego zjawiska. Po ulicach Kijowa zaczęły krążyć grupy, które porywały ludzi, następnie ich torturowały, a ciała potem znajdowaliśmy w lasach pod Kijowem. Ci, którym udało się przeżyć tortury, opowiadali, że oprawcy mówili po rosyjsku z charakterystycznym akcentem, jakiego nie spotyka się w granicach Ukrainy, i zadawali im w kółko to samo pytanie: kto wam za to płaci? Ci, którzy to przeżyli, mówili: oni nie rozumieją, że nie jesteśmy tu dla pieniędzy, że nikt nam za to nie płaci, że to sumienie nas tam pcha. Torturowani dawali o tym świadectwo. I kiedy wraz z przedstawicielami innych Kościołów spotkaliśmy się z prezydentem, upomniałem się o tych rannych. Mówiłem: Panie prezydencie, jesteśmy zaniepokojeni, ponieważ prosto z sali operacyjnej wywożą ich do więzienia; to przecież nieludzkie. A gdzie ci ukraińscy desaparecidos trafiają? Kto ich porwał i kto ich torturował? Ci, których aresztowano, byli pod tak szczególnym nadzorem, że żaden kapelan, żaden kapłan nie mógł ich odwiedzić. A do nas docierały informacje, że byli torturowani również przez policję, czyli ta sama taktyka. Prezydent się tylko pięknie uśmiechnął i słowem mi nie odpowiedział. W takiej sytuacji my, chrześcijanie różnych wyznań, utworzyliśmy tajną sieć pomocy rannym, którzy nie mogli swobodnie korzystać z opieki szpitalnej. I tak nasze kościoły, katedry, klasztory stały się tajnymi szpitalami polowymi. Pamiętam, że gdy w tajemnicy ewakuowaliśmy rannych z Kijowa, ludzie trwali na placu; temperatura spadła do minus dwudziestu stopni, ludzie cierpieli z zimna, było wielu chorych i przeziębionych. Jednym z miejsc, gdzie się chronili, bo było w nim cieplej, był kościół luterański położony o dwa kroki od budynku administracji prezydenta. Byłem ich odwiedzić i pastor luterański powiedział mi: Nie musicie nam za nic dziękować, ponieważ my protestanci zobaczyliśmy, że tam na placu stoi cierpiący Chrystus i nasze sumienie wezwało nas do czynienia miłosierdzia; nie ma za co dziękować, to nasz chrześcijański obowiązek. Kiedy jednak sytuacja się pogorszyła w sposób naprawdę dramatyczny, snajperzy strzelali, my ratowaliśmy ludzi, było wielu rannych i zaczęliśmy ich zanosić do najbliższego bezpiecznego miejsca, jakim była katedra łacińska. Stała się ona salą operacyjną. Na ołtarzu, na którym sprawuje się Eucharystię, lekarze wolontariusze operowali ludzi, by uratować im życie. A potem przenoszenie rannych w ukryciu, by wynieść ich jak najdalej od pola bitwy, w nieustannej obawie, że podczas transportu ktoś zacznie krwawić, co mogłoby mieć tragiczne konsekwencje. W tych chwilach Kościoły Ukrainy przeszły ponad wszelkimi podziałami wyznaniowymi. Nawet jeśli nie od razu udało nam się wspólnie spotkać, ponieważ sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, każdy wydawał swą deklarację, a kiedy w końcu wspólnie spotkaliśmy się, zobaczyliśmy, że mówiliśmy te same rzeczy. Powiedziałem do mego prawosławnego brata, metropolity Antoniego z Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, że to oznacza, iż inspirował nas Duch Święty. Kościoły stały się pokojowymi mediatorami, a zarazem, jak dobra matka, robiły wszystko, by ratować swoje dzieci; chroniły je one pod swymi skrzydłami, byle tylko ratować im życie. Mógłbym wam opowiedzieć wiele historii ogromnej solidarności, jednak teraz przeżywamy czas ciemności, ponieważ nikt nie wie, jak to wszystko się skończy, a zarazem czas nadziei, ponieważ Majdan stał się naprawdę zaczynem przemieniającym społeczeństwo ukraińskie. Wszyscy widzimy, że nasz kraj się zmienił i wartości europejskie ujawniają się w działaniu zwykłych ludzi. Na zakończenie chciałbym zaapelować o solidarność: Europejczycy powinni się obudzić, bo to, co dzieje się na Ukrainie, prędzej czy później będzie dotyczyć także ich wszystkich. Ukraina jest częścią Europy i nie wolno udawać, że nic się nie dzieje, bo to nie tylko pogorszy sprawę w Europie Wschodniej, ale także przyniesie zwątpienie w wartości europejskie na Zachodzie”.

Abp. Szewczuka zapytaliśmy o naturalne skojarzenia wydarzeń na Ukrainie z polskim doświadczeniem Solidarności:

„Te wydarzenia nie tylko wiążą nasze narody, ale uczą i dodają odwagi – odpowiedział greckokatolicki hierarcha. – To, co stało się w Polsce w czasach Solidarności, dla Ukrainy jest naprawdę taką zachętą. I też słowa bł. Papieża Jana Pawła II: «Nie bójcie się!» teraz dla nas Ukraińców są słowami takiego uwolnienia od strachu. Korzystając z tej możliwości, chciałbym podziękować Polakom, naszym braciom, którzy 28 lutego będą pościć i modlić się za Ukrainę. Dziękuję abp. Józefowi Michalikowi i Konferencji Episkopatu Polski za modlitwę i solidarność z Ukrainą”.

bz, tc/ rv








All the contents on this site are copyrighted ©.